Dziś trochę więcej akcji, tak przynajmniej myślę. Chyba dość krótko, ale znośnie :>
Od dziś możecie też mnie spytać na asku: http://ask.fm/zacerr
Widziałam ból, emocje na drobnej chłopięcej twarzy, przyjrzałam się - to Ethan, miał około 11lat. Trzymał w ręku kubek z herbatą, i płakał.
Dlaczego?
Jakiś mężczyzna podszedł do niego, i złapał za nadgarstek. Obserwowałam całą tą sytuację, mężczyzna przysunął roztrzęsionego Ethana do swojej piersi, uspokajał go. Po kilku sekundach dołączyła do nich kobieta, miała zapłakane oczy, makijaż pomieszany z łzami. Nie rozumiałam tego,
nagle nastąpił błysk, i przerażająca cisza.
***
- Shavari, otwórz oczy!
- Wody, dajcie wody!
- Szybko, Harkon jej oczekuje. - Tysiące głosów przechodziło mi przez głowę, nagle poczułam dziwny przypływ zimna, ktoś oblał mnie wodą. Otworzyłam oczy, wrzasnęłam gardłowo. Nade mną były pochylone wilcze łby, które przyglądały mi się z rosnącą ciekawością. Chciałam jak najszybciej się obudzić. Drżałam z przerażenia. W kilka sekund podniosłam się, i instynktownie zaczęłam biec przed siebie. Słyszałam jak ktoś jeszcze krzyczy, a ja nie wiedząc co robię biegłam dalej.
Zwolniłam dopiero gdy byłam koło strumyka wody, znajdywał się on koło wejścia do lasu. Coraz bardziej się ściemniało, a ja była znów sama. Nigdy wcześniej nie miałam tak realnego snu, bałam się tego co kiedyś mówiła mi pani terapeuta. Może to były pierwsze objawy schizofrenii, albo halucynacji. Nie wiem.
Skierowałam się parę kroków stronę strumyku, zanurzyłam w nim głowę z nadzieją że się obudzę. Nic. Popatrzyłam w taflę wody, nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Byłam sparaliżowana.
Moje odbicie przedstawiało drobną rudą wilczycę, z niebieskimi oczami, i wydłużonym pyskiem. Nic z tego nie rozumiałam. Chciałam płakać, ale nie potrafiłam. Czułam się jak w książce fantasty, o zagmatwanym zakończeniu. Ale to był dopiero początek.
- Piękny wieczór, prawda? - Nawet nie zauważyłam, gdy wielkie, czarne jak smoła ciało przemknęło między mną, i przysiadło się. Milczałam, udając że nie dostrzegłam jego obecności, jednak tak naprawdę lustrowało mnie to od środka - co ja tu robię?
- Nie jesteś zbyt wygadana Shavari, napędziłaś nam wielkiego strachu. Twój ojciec się o Ciebie martwi. - Teraz byłam pewna że słowo "Shavari" jest kierowane do mnie, powoli zaczynało mnie to irytować, ale nic nie mogłam zrobić, tylko czekać.
- Mam na imię Jasmine. - syknęłam gwałtownie. Smolisty towarzysz chyba się zmieszał, bo przez chwilę nie wiedział co powiedzieć.
- Nie, masz na imię Shavari i jesteś następczynią naszego rodu, twój ojciec to Harkon - i chce Cie widzieć, straciłaś przytomność - nikt nie wiedział co się z Tobą dzieje.
- Nie straciłam przytomności.
- Straciłaś, podczas wspólnego polowania. Twoja matka miała rację, to zbyt szybko dla Ciebie. Nie jesteś gotowa. - Zawrzało we mnie, tak było zawsze gdy ktoś wspominał o mojej matce. Stawałam się wtedy potworem, i dzieliłam wszystko na drobne kawałeczki co mi stanęło na drodze.
- Moja matka nie żyje. - Fuknęłam, obracając łeb w jego stronę. To był pierwszy raz gdy na niego spojrzałam, przemawiała mną nienawiść. To nie był dobry moment.
- Potrzebujesz pomocy.
- Potrzebuję wrócić do domu, muszę.
- Tu jest Twój dom.
***
- Widzę że ostatecznie Gideon Cię przekonał, moja córko. - Po długiej, i mało aktywnej rozmowie z mojej strony ze smolistym, zdecydowałam się za nim iść. Nie było to dla mnie jakąkolwiek przyjemnością, ale nie pozostało mi nic innego. Nie znałam tutejszej krainy, to wszystko było dla mnie obce. Wciąż miałam nadzieję że to jedynie nieszczęśliwy sen, ale z każdą minutą stawało się to coraz bardziej realne. Czarny basior, który jak się okazało ma na imię Gideon - przyprowadził mnie do miejsce w którym siedział Harkon. Wydawało się to bardziej ludzkie, gdyż zimną posadzkę zdobiły różnokolorowe dywany. Z zewnątrz przypominało to zamek, jednak w środku było to prawdziwą mieszanką.
Słowa "moja córko" jeszcze bardziej zbiły mnie z tropu, Harkon nie przypominał w żadnym stopniu mojego ojca. Z drugiej strony może byli tak zdruzgotani zniknięciem tej swojej Shavarii, że pomylili mnie z kimś innym, i starali się czymś zapełnić tą pustkę.
- Chciałbym wiedzieć czy coś Cię trapi moja droga Shavarii, ostatnio twoje mdlenia są coraz częstsze. Ja i matka martwimy się. Trudno mi patrzeć jak za każdym razem zapominasz coraz więcej rzeczy. Nie chcę nawet myśleć co będzie dalej. Może to znów przez te twoje wizje...
- Jakie wizje? - Wyrwało się ze mnie niezamierzane pytanie, które przypominało skomlenie. Jakbym bała się, że jestem winna. A jeżeli to prawda? Jeśli zapomniałam kto jest kim? Jeśli nie wiem, kim sama teraz jestem? To wydawało się najgorszym scenariuszem, nie chciałam nawet sobie przytaczać takich myśli.
- Znowu to samo, Gideon wprowadzi Cię w ten temat ponownie. Nie martw się córko, może wkrótce uda nam się wyprodukować lekarstwo na "to coś". Nie tylko ty się męczysz.
Usłyszałam tylko to, potem nie było już nic. Tak jak wcześniej, ukołysała mnie ciemność.
***
Słyszałam głosy wokół siebie, szum drzew sponiewieranych przez wiatr, i prace silnika od samochodu. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Wzięłam głęboki wdech, coś uwierało mnie w potylicę. definitywnie moja głowa spoczywała na czymś twardym. Uchyliłam nieco powieki, czyjaś twarz pojawiła mi się przed oczami. Ktoś mówił coś do mnie, jednak nie wszystko rozumiałam. Dostrzegłam tylko zamazane postacie, czułam się ociężała.
- Jasmine, widzisz mnie? - Mężczyzna poklepał mnie lekko po policzku, nie mogłam dojrzeć jego ubioru, byłam słaba i niepewna. Jednak przypuszczałam że to może być sanitariusz.
- Ile widzisz palców? - Pomachał przede mną dwoma palcami, nie miałam wątpliwości.
- Dwa
- Dobrze, teraz Cię zabierzemy do szpitala. Twój tata jest już w drodze. - Nie odpowiedziałam nic, ułożyłam tylko głowę na boku. Poczułam drobny wstrząs pod moim ciałem, i miętoląc łapacz snów po prostu zasnęłam. I dalej nie było nic.